Eren to sierota, a jego ulubionym zajęciem jest wałęsanie się po polu pełnym niewypałów nuklearnych. Brzmi znajomo? Nie? Nie szkodzi, a przynajmniej nie powinno przeszkadzać fanom serii Shingeki no Kyojin – takiego zdania musiał być reżyser Shinji Higuchi oraz scenarzysta Yusuke Watanabe.
Film rozpoczyna się, gdy trójka przyjaciół Eren, Mikasa i Armin postanawiają wydostać się poza ogromny mur otaczający ich osadę. Według legend w świecie zewnętrznym żyją tytani żywiący się ludzkim mięsem, albowiem tylko oni przetrwali zrzuty bomb, reszta ludzkości żyje odgrodzona od 100 lat, niczym w klatkach. Nieoczekiwanie osadę atakuje ogromny tytan, którego gigantyczna postura wygląda spoza muru. Chwilę później wśród budynków mieszkalnych zaczyna roić się od mniejszych ok. 5-metrowych stworów. Wszędzie widać tylko śmierć i spustoszenie. Niestety Mikasa… stop. W tym momencie się zatrzymamy. Nie ma chyba potrzeby opowiadania dalszej „fabuły”.
Wspomniany film z dziełem pana Hajime Isayamy ma wspólny chyba tylko tytuł i kilku bohaterów. Niektóre postacie zostały usunięte (jak np. rodzice Erena), a inne zastąpione (np. kapitan Shikishima zamiast kapitana Leviego). Pozwoliłem sobie wziąć słowo fabuła w cudzysłowie, gdyż różni się ona znacznie od pierwowzoru, a w dodatku jest pełna niespójności. Główny bohater wcale nie chce zniszczyć tytułowych tytanów, nie ma ku temu zbyt wielkiego powodu w przeciwieństwie do animowanej wersji, pod którą świetnie podkładał głos pan Yuuki Kaiji. Na uwagę zasługują tylko trzy aspekty, po pierwsze muzyka, która jest świetna, ale z tym akurat Japończycy nigdy nie mieli problemu, czy to w filmach, czy seriach anime. Po drugie postać Sashy, czyli znanej fandomowi tytanów potato girl, wcielająca się w nią Nanami Sakuraba idealnie odwzorowała wizję pana Isayamy, dziewczyna jest hałaśliwa i ciągle coś zajada. Ostatni plus – scena końcowa, tym razem niemal perfekcyjnie scenariusz filmu pokrył się z mangą, również w anime było to apogeum ekstazy, gdy wszyscy zachwycali się serią o tytanach i jej rozmachem.
Powróćmy jednak na ziemię, gdyby zmienić tytuł, a ludzkości zagrażałyby ogromne zombie to film mógłby być nawet warty uwagi. Osoby nie znające mangowego pierwowzoru możliwe, że będą się przy nim dobrze bawić, ale nie ukrywajmy, że sięgną po niego głównie fani serii. Co się tyczy efektów specjalnych, to osobiście spodziewałem się większej klapy, tymczasem postacie latające w powietrzu nie wyglądają wcale tak źle, pochwały również dla tytanów zjadających ludzi i rozchlapujących krew na prawo i lewo – chociaż i tu należy się przyczepić, gdyż stwory wykazywały większą inteligencję niż powinny, chociażby tytan przeskakujący nad ogrodzeniem (naprawdę?!).
Zatracony został średniowieczny klimat, zamiast tego otrzymaliśmy wizję post-apokaliptyczną. Pytanie powstaje zatem, po co ludziom armaty i broń biała do trójwymiarowych manewrów w świecie, w którym poruszają się ciężarówkami (zamiast na koniach) i widoczne są wraki helikopterów (będące oznaką wyższej technologii)?
Film pozostawi niesmak i zdziwienie wieloma zmianami, które zostały wprowadzone. A co więcej, zakończenie zostawia furtkę na kolejne części.
Świetna muzyka
Końcowa scena