Pokemony są wszędzie. Pamiętamy je z telewizji, gier, paczek chipsów. A pierwszego kwietnia zawitały nawet mapy Google, gdzie mogliśmy wyruszyć w podróż, by „złapać je wszystkie”. Znana formuła mogła się jednak przejeść, dlatego Nintendo zaoferowało nam inną formę zabawy z „kieszonkowymi potworami”. Pokemon: Link Battle! nie jest jednak tym, na co czekali fani.

Od samego początku gra prezentuje nam mechanikę, której podstawą jest… Zręcznościowo-logiczna zabawa w stylu Puzzle Quest. Naszym zadaniem jest układanie portretów Pokemonów w jednym rzędzie, aby zaatakować i chwycić przeciwnego, „dzikiego” Pokemona. Walka odbywa się w „turach” w trakcie których atakujemy i jesteśmy atakowani. W odróżnieniu bowiem od innych gier tego typu nie goni nas czas, a przeciwnicy potrafią dość mocno namieszać w naszych planach. Te posiadające mentalne umiejętności mogą pozamieniać stworki w naszych szeregach, inne z kolei mogą wtargnąć na teren naszych puzzli, ograniczając nasze pole manewru.

Podobnie jak w serialu i innych grach z tej serii ważny jest żywioł przypisany do naszego pokemona, dzięki któremu możemy zadawać zdecydowanie większe obrażenia niż przy ataku żywiołem neutralnym lub słabszym. Niektóre z Pokemonów mają też umiejętności specjalne. Ułożenie w rzędzie odpowiednich portretów pozwala nam uleczyć swój pasek zdrowia lub umocnić mur, który dzieli nas od przeciwnika.

Już podczas tutoriala dowiadujemy się o kluczowej taktyce, która będzie nam towarzyszyć przez całą grę. Łącząc Pokemony odpowiednio szybko możemy stworzyć „łańcuch” (tytułowy „Link”), który pozwoli nam atakować jednym żywiołem z ogromną siłą. Jeśli bowiem najpierw połączymy cztery Pokemony, a potem trzy, następuje swoiste szaleństwo, w trakcie którego możemy połączyć dwa stworki. A jeśli na początku combo ustawimy w jednym rzędzie pięć Pokemonów, zaatakujemy wszystkich przeciwników na ekranie.

Grafika jest czytelna i prosta, dość łatwo chwycić stworka stylusem, wszystko wykonane jest w 2D (suwaczek trójwymiaru możemy więc zostawić w spokoju). Audio nie zachwyca – trzy utwory na krzyż bardzo szybko zamiast cieszyć zaczynają irytować.

Całość jest… Raczej nudna. Gra wczytuje się błyskawicznie, co zachęca do krótkich partyjek w autobusie lub pociągu, ale… Schemat dość szybko się nudzi. Nie ma żadnego wabika, który mógłby przytrzymać na dłużej, rozgrywka nie jest w żaden sposób urozmaicona. Układamy Pokemony, łapiemy przeciwnika, układamy Pokemony, łapiemy przeciwnika, wybieramy następną lokację, układamy Pokemony…

Czy warto więc wydać ponad 30 zł aby wyruszyć w podróż i „złapać je wszystkie”? Według mnie raczej nie. Fanom gatunku może spodobać się natychmiastowość, dynamika i ponad 700 Pokemonów do złapania. Reszta niech schowa pieniądze do skarpety z napisem „Na prawdziwe Pokemony”.