Rzeczywistość uderza prosto we mnie ( czy może powinnam powiedzieć prosto w portfel? ) gdy dostaję wiadomość od mojej ukochanej sieci komórkowej. Na początku było miło ‘Witamy w Japonii, koszt połaczenia…‘ ale później..

 Ok. Krótkie przeniesienie do Hanedy. Nie wiem jakim cudem ale nie mogłam ani się dodzwonić ani wysłać smsa do Michiko. Na lotnisku trzeba było mieć specjalne loginy i hasła do wifi których właściwie nie ogarnęłam. Dlatego odpaliłam na chwile internet żeby wysłać wiadomość przez line.

Taaak, sms. ‘Przekroczono limit 247 złotych za transmisję danych. Żeby odnowić możliwość połączenia wyślij sms o treści…’ CO. Staram się usunąć ten fakt na chwilę obecną z mojej głowy. Jestem w Japonii, problemy zostawiam za sobą.   

Docieram do Tama Plaza, nikt jeszcze na mnie nie czeka więc robię sobie wycieczkę po dworcu i wracam na platformę na którą dojechałam. Pan Kontroler pyta o bilet, odpowiadam formułkę której chyba będę najczęściej używać na chwile obecną w Tokio ‘ Sumimasen, wakarimasen.’ czyli ‘Przepraszam, nie rozumiem.’  Na szczęście zaraz zjawia się Michiko razem z Momo, jej pięcioletnią córką. Przeprasza cudnie zjaponizowanym angielskim a podczas tłumaczenia dlaczego się spóźniła przechodzi już w japoński. Uśmiecham się, kiwam głową, mówie ‘ Iie, iie’. Michiko pyta czy jestem głodna, kiwam potwierdzająco bo właściwie jedzenie w samolocie było ale zdąrzyłam już nabrać ochoty na kolejny posiłek. Wskakujemy do samochodu który wygląda jak nasz typowy ‘rodzinny’ ale ten jest w wersji ‘rodziny mini wzrostu’, walizka nagle okazuje się zaskakująco duża ale udaje nam się wszystko rozlokować i ruszamy. Ku mojemu zaskoczeniu pierwszym daniem które jem w Japonii to….. spaghetti. Co prawda z krewetkami no ale mimo wszystko.. Zostawiam właściwie pół porcji bo wcześniej dostałyśmy już sałatkę. Przychodzi jeszcze deser którego mimo chęci nie ruszam, bo nie wiem gdzie mógłby się zmieścić. Na chwile obecną walczę z powiekami które po zorientowaniu się, że jestem najedzona ważą chyba więcej i zamykają się z większą mocą. Wracamy do domu. Momo już się do mnie przyzwyczaiła więc łapie mnie za rękę i oprowadza po ‘włościach’ oczywiście nie oszczędzając komentarzy których niestety w większości nie rozumiem ale kiwam głową z uznaniem. Dom Michiko nie jest chyba stereotypowym, ma dwa piętra i sporo miejsca, ja, dostaję pokój na piętrze w zupełności dla siebie wyposażony w meble z IKEI ( co dość szybko wyłapuje moja mama kiedy rozmawiamy pierwszy raz na skype ). Lecę do łazienki się odświeżyć. Wychodząc pod drzwiami czeka już moje pięcioletnie maleństwo i prowadzi mnie na górę, gdzie czeka nas następny gohan (To właściwie zabawne ale za każdym razem gdy słyszę słowo gohan nie myślę ani o ryżu ani o posiłku tylko o synu Goku z Dragon Balla).  W telewizji leci coś typu naszej telewizji śniadaniowej, Michiko uśmiecha się do mnie kiedy siadam przy stole i stawia przede mną piwo. Coś mi się wydaje, że mimo bariery kulturowej i językowej nie będzie problemu z dogadaniem się.  

                   

Pierwsze zdjęcie z Momo.                                                   Mój nowy dom.

         

Sól można spokojnie podawać przez balkon.              Mam swój własny pokój ! 

Rano Michiko budzi mnie pukaniem w drzwi. Wczorajszego wieczoru ustaliłyśmy, że trochę pozwiedzamy w trójkę, niestety, Momoe nie czuje się zbyt dobrze więc ze wspólnych planów nici. Na szczęście Michiko jest na tyle zorganizowaną osobą, że i tak zorganizowała mi niedzielę. Machając rękami pospiesza mnie żebym się szykowała. Jest po godzinie 10 a o 11 na stacji Azamino ma czekać na mnie jej koleżanka ze szkoły – Rei. W sumie zostało nam tak z 20 minut bo Michiko zaspała ( przez pozostałe dni pobytu to będzie już norma) ale ‘ Maru chan take your time but quickly’. Na szczęście nie należę do osób które stoją godzinę przed lusterkiem więc docieramy na stację kilka minut po czasie. Ku mojemu zaskoczeniu Rei to młodziutka ( bo kiedy usłyszałam, że to koleżanka z klasy zakładałam, że ma pewnie około 40 lat jak i Michiko) japonka która wielbi styl kawaii. Nie wiem jak mam wyrazić moje szczęście, że ją poznałam. Naprawdę. Dzięki niej poczułam się o wiele swobodniej i przyswoiłam Japonię dwa razy bardziej. Naszym pierwszym celem była Shibuya, chodziłyśmy, rozmawiałyśmy i co jakiś czas wstąpiłyśmy do jakiegoś sklepu ( bo kto kobiecie zabroni..). Była dość zszokowana kiedy powiedziałam jej, że w Polsce nie ma UNIQLO ( ‘Ale jak to?!’ cytując a dla ciekawych - http://www.uniqlo.com ). Chcąc nie chcąc trafiłyśmy do Hyaku En Shoppu czyli naszemu odpowiednikowi ‘Wszystko za cztery złote’. STRZEŻCIE SIĘ. Wszystko mnie tam fascynowało więc biegałam od półki do półki a Rei chętnie tłumaczyła gdy nie wiedziałam co jest czym. Wyszłam obładowana z prezentami, słodyczami czy zestawami do robienia sushi plując sobie w brodę, że nie wzięłam większego plecaka. Po zjedzeniu ramen ( do tego miejsca wiernie wracałam za każdym razem gdy sama błądziłam po Shibuyi ) odwiedziłyśmy sklep Disneya, Shibuye 109, Book off i Tsutaye. Przyznaje się bez bicia – Book Off i Tsutaya to chyba jedne z tych sklepów, które mi, jako fance kpopu, jrocka czy anime przypadły do gustu. Całe mnóstwo płyt, dvd, mang, książek a nawet ( w book off) elektronika. Żegnamy pieniądze, gadżety – witajcie! Jeszcze bardziej obładowane ( bo Rei patrząc na mnie również dała ponieść się zakupom ) wysiadamy w nocne metro i wysiadamy kilka stacji dalej. Udajemy się do restauracji którą moja nowa towarzyszka zachwalała tak mocno, że zaczyna mi coraz głośniej burczeć w brzuchu. Jako, że menu (oczywiście) po japońsku, mówię ‘ Ufam Ci.’ śmiejąc się. I tak na stole pojawia się coraz więcej smakołyków których raczej – niestety- w Polsce nie spotkam. Właścicielka lokalu zagaduję nas, okazuje się, że dawno temu była w Polsce, chwali mój japoński ( jeżeli to japońskim w ogóle można nazwać ;) ), komentuje, że rumienie się jak pradziwa japonka i że powinnam tu sobie poszukać męża bo jestem taka kawaii a w ramach mojego udanego pobytu kładzie nam talerz z yakitori ( grillowany kurczak). Wieczór kończy się miło, próbuję z ciekawością wszystkiego po trochu, popijając i gawędząc. Reszta w sumie jak przez mgłę bo i Rei i ja dajemy się ponieść atmosferze miejsca. Rano, gdy się obudzę, zorientuje się, że czapkę zostawiłam w lokalu.

                 

Deszczowo na przejściu Shibuyi.                       Ramen. Na samo wspomnienie smaku robi mi się smutno. 

              

Neko Cafe - niestety zero wolnych miejsc.                        Disney Store.

          

JPOP i KPOP na jednym zdjęciu :)                             Początki szaleństwa.

 Niezależnie od tego, czy ktoś mówi Wam, że potrafi mówić po angielsku, zanim gdziekolwiek wyjedziecie kupcie sobie podręczne rozmówki tak, żeby potrafić wychwycić niektóre słowa czy zwroty. Zawsze! Czasami się nie chce, sama dobrze wiem, jak to ze mną bywa ale naprawdę warto. Dzięki temu analizując kontekst sytuacji i rozumiejąc niektóre słowa zrozumiecie o co chodzi. A mówię to, ponieważ w poniedziałek czekała mnie samotna przeprawa przez tokijską dżunglę. Celem Kudan Institute of Japanese Language School...

Ah! Dziś Lany Poniedziałek! Nie obdaruję Was kubłem wody ale lepiej sprawdźcie fanpage. Czeka Was tam mała niespodzianka :)