Kiedy na horyzoncie pojawiło się widmo ochrzczone „polską powieścią shounen”, wszystkie lampki na moim fanowskim radarze zabłysnęły dziesiątkami kolorów. „Panie Kapitanie, ale jak to, że POLSKI shounen?” „Do stu tysięcy piorunów, nie dość, że polski, to jeszcze w formie POWIEŚCI”. Kurs kolizyjny był już jednak nieunikniony, książka nieoczekiwanie znalazła się w moich rękach, a palce samoistnie zaczęły kartkować pierwsze strony. Co wyszło ze zderzenia z debiutanckim dziełem Wojciecha Smoły o tajemniczym tytule Soru Hanta?
Światło, mrok, dobro, zło
Ziemia, rok 2128. 10-letni Deynard Redo traci ojca, który ginie w bohaterskim starciu z Pirsjanami – obcymi z kosmosu systematycznie nękającymi naszą biedną planetę. Ta okrutna tragedia nie zachwiała jednak marzeniem chłopca by, podobnie jak jego ojciec, zostać Świetlikiem – członkiem elitarnej grupy walczącej z obcymi najeźdźcami. Droga do spełnienia tego marzenia rozpoczyna się osiem lat później, gdy jako młody mężczyzna postanawia aplikować do akademii GWD, zajmującej się szkoleniem przyszłych obrońców Ziemi. Deynard opuszcza swoją rodzinną Australię, by wraz ze swoim najlepszym przyjacielem Tomem, rozpocząć ekscytującą, ale także ryzykowną podróż aby stać się bohaterem.
Tylko gwiazdy wiedzą
Jakkolwiek „powieść shounen” mogłaby równie dobrze służyć jedynie za tani chwyt marketingowy, trzeba przyznać, że w Soru Hancie wyraźnie czuć klimat mangowych przygodówek dla chłopaków. Historia Deynarda garściami czerpie inspirację z japońskiej popkultury – mamy wątek treningowy, chwilę odpoczynku na słonecznej plaży, moment by przepracować kilka traum z przeszłości, a to wszystko zwieńczone dobrą bitką z której niekoniecznie wszyscy wyjdą cali. Okraszone jest to dość ciekawie (choć raczej oszczędnie) opisanym światem przyszłości, w której mimo łączącej świat technologii, ludzkość wciąż najlepiej spaja wspólny przeciwnik z kosmosu. Historia czasem lubi sympatyzować z utartymi chwytami i sztampą, niemniej wciąż ekscytuje i o dziwo, nie zdradza na wstępie wszystkich swoich tajemnic i trzyma w przyjemnym napięciu aż do samego końca.
Do tego dochodzi prawdziwa plejada charakternych postaci. Choć przewija się ich całe mrowie, każda z nich dostaje swoje pięć minut sławy i sama osobiście złapałam się na robieniu prywatnego rankingu ulubionych bohaterów. Zarzuciłabym tutaj pewną konwencjonalność – postacie są dość stereotypowymi przedstawicielami postaci typu „najlepszy przyjaciel”, „motywujący rywal”, „troskliwa matka (jestem pewna, że jej włosy są lekko spięte w kucyk jak w każdej szanującej się mandze)”, czy „przyjaciółka z dzieciństwa”. Ale z pewnością nie można im odmówić sympatii i wyrazistości.
Ile należy poświęcić w obronie tego, co kochamy
Relacje między bohaterami zawiązują się szybko i skupiają się raczej na przyjaźniach, niż niesnaskach, co wprowadza wesołą lekkość i bez wysiłku napędza akcję. Z pewnością nie jestem jednak fanką głównego wątku romantycznego – nie wiem czy to z powodu trochę zbytniej idealizacji tej relacji, czy lekkiej irytacji postacią uroczo niewinnej bohaterki, czekającej na swojego Bohatera, ale wiecie, mało jest shounenów, które dobrze ciągną wątki romantyczne, więc można powiedzieć, że wszystko się zgadza (hehe).
Z pewnością zaletą Soru Hanty są sceny akcji. Być może wynika to z widocznego braku cierpliwości autora do dłuższych opisów czegokolwiek co porusza się wolniej niż 50 km/h, ale trzeba przyznać, że trzymają one w napięciu i z pewnością spodobają się czytelnikom nieprzepadającym za bogatymi opisami trawy czy innych przyrodniczych tworów. Powieść ma kilka momentów, gdzie akcja skacze z jednego końca globu na drugi i nie za bardzo przejmuje się logiką i nienagannie spójnym budowaniem rzeczywistości, ale jednocześnie czuć, że to wszystko zostało (z rozmysłem?) poświęcone w imię czystej rozrywki. Także jest to grzech widoczny, ale też wybaczalny, bo przyznam że przy lekturze bawiłam się zdecydowanie lepiej niż zamierzałam.
Niechaj nadzieja nigdy nie znika, kiedy na niebie widać Świetlika
Soru Hanta to świetna lektura lekkiego kalibru. Wypakowana akcją, charakternymi bohaterami, fabułą pędzącą trochę na złamanie karku, czasem gardzącą logiką, ale powodującą prosty zaciesz i trzymającą w napięciu. Sympatyczna pozycja dla tych wszystkich, którzy wyczuwają coś ekscytującego w obietnicy przeczytania „polskiej powieści shounen”.
Akcja wartka jak strumień Dunaju
Sympatyczni bohaterowie
Shounenowy klimat