Fabuła jest prosta jak przepis na bułkę z chlebem. Pojawiamy się w mrocznym świecie i dowiadujemy się, że nasza rodzina zaginęła. Nasza główna bohaterka rusza więc na ratunek najbliższym, wyżynając w pień napotkane potwory.
Japończycy przyzwyczaili nas do długich tutoriali i masy niepotrzebnych rozmów. Tutaj tego nie doświadczymy. Tutorial trwa 30 sekund, historia jest zwięzła, dialogi bardzo szczątkowe. I bardzo dobrze! Gra pędzi przed siebie jak szalona, nie nudzi gracza tysiącami linii dialogowych, nie wprowadza niepotrzebnych postaci. Puryści stwierdzą, że gry japońskie rozwiną fabułę, wszystko wytłumaczą w ciągu wielu godzin rozgrywki. Tutaj wiele nie wiemy, ale czy to źle? Wyobraźnia podpowie to, czego Severed nie pokaże.
Rozgrywka to miks japońskiej eksploracji i europejskiej walki. Akcję obserwujemy z perspektywy oczu bohaterki, eksplorując dość spore lochy. W testowanej wersji na 3DSa jeden ekran przedstawiał rozgrywkę, drugi mapę, co było ogromnym ułatwieniem w nawigacji (chociaż chętni mogą tę opcję wyłączyć). Zgodnie z japońską klasyką pozyskiwanie nowych mocy odblokowuje wcześniej zablokowane ścieżki i sekrety. Walka natomiast odbywa się za pomocą ekranu dotykowego – stylusem zarówno atakujemy, jak i parujemy ataki przeciwników. System jest raczej prosty, nie ma wielu rodzajów przeciwników (przez co i schemat ataku wrogów jest dość skromny), ale gra wciąga niemiłosiernie. Szkoda, że całość da się ukończyć tylko w 4 godziny, ale chętni będą chcieli odkryć wszystkie sekrety (odblokowując przy okazji drugie zakończenie), a krótki czas gry sprawia, że prosty szkielet rozgrywki nie zdążył się znudzić.
W Severed pojawiły się też dość prymitywne drzewka umiejętności, które rozwijamy za pomocą składników. Te pozyskujemy nabijając w trakcie walki specjalny pasek skupienia, który pozwala nam na rozczłonkowanie wrogów. Urywamy więc ręce, skrzydła i ogony, by rozwinąć naszą postać. Ułatwia to znacząco rozgrywkę, ale wymaga też (przynajmniej na początku) dość dużej szybkości i dokładności.
Grafika jest dość specyficzna. Dominują barwy ciemne, wszędzie panuje półmrok co buduje klimat. Potwory mają tylko kilka rodzajów, ale każdy został zaprojektowany w sposób unikatowy, a jego wygląd świadczy o sposobie ataku. Boli trochę niska różnorodność lokacji. Mamy las, który jest dość mały, opuszczoną wioskę, którą odwiedzamy tylko raz i kilka rodzajów lochów, każde jednak wyglądają podobnie i zlewają się w jedną ciemnoceglaną papkę. W trakcie eksploracji i walki przygrywa nam jakaś muzyka budująca klimat, ale po kilku godzinach gry nie potrafię zanucić choćby jednego motywu.
Gra ukazała się na iOS, Wii U, Vitę oraz 3DSa, ale ze względu na dwa ekrany i wygodę gry stylusem polecam ostatnią wersję. To chyba najlepsza gra, która zachęca hardkorowego gracza do korzystania z dotykowego sterowania. Gra pobrała to co najlepsze z japońskiej szkoły dungeon crawlerów, dosypała troszkę Metroida i Castlevanii i usunęła to, co dla zachodniego gracza niezainteresowanego specyficznymi produkcjami z Kraju Kwitnącej Wiśni będzie nużące lub po prostu dziwne. Gdyby nie powtarzalne lokacje, byłoby idealnie.
wciągająca walka
dobre wykorzystanie dwóch ekranów
nie nudzi