Aktorskie adaptacje mang zawsze wzbudzają wiele kontrowersji. Z jednej strony japońscy aktorzy często posądzani są o „sztywną grę”, a z drugiej strony, - jeśli za film wezmą się Amerykanie - powstają obawy co do zmian jakie mogą zaistnieć w fabule, oraz względem „nietrafionej obsady”. Tym razem temat postanowił podjąć reżyser Takehiko Shinjou, który ma swoim takie produkcje jak Kiyoku Yawaku (Beyond the Memories), Boku no Hatsukoi wo Kimi ni Sasagu (I Give My First Love to You), czy też Tengoku de kimi ni aetara. Film wszedł do japońskich kin jeszcze w zeszłym roku, ale dopiero teraz – oczywiście w kwietniu – pojawiła się wersja blu-ray, którą można zamówić także z dostawą do Polski.
Historia zawarta w filmie, przynajmniej przez pierwszą połowę seansu, w ogóle nie odbiega od mangowego pierwowzoru. Arima Kousei (Yamazaki Kento) to młody genialny pianista, który przez pewną traumę postanowił rozstać się ze światem muzyki. Zmienia się to jednak, gdy w jego życiu pojawia się skrzypaczka, Kaori Miyazano (Hirose Suzu). W ich szkolnych perypetiach towarzyszą im Watari Ryouta (Nakagawa Taishi) i przyjaciółka z dzieciństwa Arimy, Sawaki Tsubaki (Ishii Anna). Choć brzmi to jak sztampowa historia miłosna, z muzyką w tle, Shigatsu serwuje naprawdę ciekawą opowieść, której prawdziwe drugie, a nawet trzecie dno odkrywamy wraz z postępem fabuły.
Wspomniałem, że przedstawiona historia tylko przez pierwszą połowę seansu nie różni się od oryginału. Prawda jest taka, że wiele wątków zostało po prostu wyciętych i zakończenie filmu mogłaby zostać umiejscowione właśnie w połowie. Dla przykładu, w aktorskiej adaptacji nie pojawiają się muzyczni rywale Arimy. Takeshi Aiza, czy też Emi Igawa – takie postacie w tym filmie po prostu nie występują. Co więcej, nie istnieje wątek, w którym Kousei rozpoczyna nauczać gry na pianie młodą Nagi Aizę. Na pierwszy rzut oka takie zabiegi zastosowane przez scenarzystów i reżysera były konieczne. Wszak trudno zmieścić w 2-godzinnym filmie całą zawartość 22-odcinkowej serii anime, lub 44 rozdziałów mangi. Problem powstaje jednak, gdy, na rzecz głębszego przybliżenia relacji między Arimą i Kaori, zostaje niemal całkowicie przysłonięty inny bardzo ważny wątek – śmierć matki Kouseia. Młody pianista obwiniał się o jej chorobę i to właśnie dlatego miał problemy z grą. Tymczasem, we wspomnianym filmie główny bohater nie miał większych problemów z poradzeniem sobie z trapiącą go traumą.
Ważnym aspektem, o czym wspomniałem we wstępie, jest gra japońskich aktorów, oraz sama obsada. Na szczęście Yamazaki Kento całkiem dobrze poradził sobie z rolą młodego Arimy, ale trzeba przyznać, że zagranie spokojnego typowego „szaraczka” nie jest raczej trudnym wyzwaniem. Inaczej ma się sprawa energicznej i wiecznie uśmiechniętej Kaori. W tym wypadku aktorstwem musiała popisać się 18-letnia Hirose Suzu. Jak jej poszło? Znakomicie! Kaori jest jak wyjęta z anime. Nie licząc oczywiście braku charakterystycznych blond włosów, ale jeśli twórcy chcieli trzymać się realiów (naturalna Japonka z blond włosami raczej nie występuje) to nie powinniśmy im mieć tego za złe. Miyazano jest prawdziwym diamentem tego filmu. Dla samej tej postaci warto obejrzeć aktorską wersję Shigatsu wa kimi no uwo.
Pozostaje jeszcze coś, o czym, przy okazji recenzowania aktorskiej adaptacji mangi Naoshi Arakawy, nie można zapomnieć. Mowa oczywiście o muzyce. Ta stanowi bardzo ważną część całej historii. To ona połączyła drogi Arimy i Kaori i to dzięki niej młody pianista ponownie odnalazł swoją pasję. Muzyka jest po prostu piękna, choć nie usłyszymy tak wielu klasycznych utworów jak w animowanej ekranizacji, nadal wspólne, czy solowe koncerty robią wrażenie.
Czy film potrafi zagrać na emocjach? Ciężko mu tego odmówić. Mam jednak wrażenie, że to anime wygrywa w tym aspekcie. Jeśli jednak wolicie aktorskie adaptacje, od animowanych seriali, to film Shigatsu wa kimi no uso nie powinien was zawieść również w tej kwestii.
Kaori jest świetna
Skupienie się na relacjach Kaori i Kouseia
Zakończenie jest niesamowite