Chciałam przekazywać Wam jakąś moją ogólną wiedzę, porady, przydatne informacje oraz przede wszystkim wrażenia z podróży. Prawda jest taka, że niezależnie ile blogów przeczytaliście, ile rzeczy przeanalizowaliście, ile wydaje się Wam, że wiecie muszę Was uświadomić – nie wiecie. Zawsze znajdzie się tutaj coś co Was niesamowicie zaskoczy w tym bardziej pozytywnym lub negatywnym znaczeniu. Więc zastanawiam się – co mam tu napisać? Może uznacie to za jeden wielki chaos. Ale to chyba najlepiej będzie odzwierciedlało, co mi siedzi w głowie. COŚ przekaże Wam na pewno. Zaczynam! I mam cichą nadzieje, że Wam się spodoba…..

Wylot 28 luty, wszystko już ustalone tylko ja siedze na podłodze w pokoju i patrzę w jedno miejsce. Co wziąć? Z jednej strony po Japonii dopiero co hulały śnieżyce, z drugiej w marcu zaczyna się kwitnięcie wiśni czyli w sumie letnie czy ciepłe ciuchy? Przejściówki! Leki! Żel pod prysznic, szampon, pasta, szczoteczka! Tak, tak, zapisane na kartce, zaraz wyruszam na miasto po wszystko to co potrzebne. Kilka godzin później po przewędrowaniu całego Mielca w poszukiwaniu przejściówki ( którą nota bene kupiłam tylko jedną bo więcej nie mieli) zaczynam się pakować.

Czasem osoby które wylatują do Japonii robią filmiki lub wpisy pokazujące co wzięli i tak dalej. Ja właściwie nie widzę sensu tego robić. Naprawdę chcecie popatrzeć na moje ciuchy, kosmetyki i tak dalej? Uh. Nie sądzę. Poza tym moje przygotowania wyglądały tak, że w sumie nie wyglądały  

Wieczorem wyjeżdżam z rodzicami i siostrą do Warszawy. Przenocuję u rodziny bo wylot o 7 rano, więc powinnam być mniej więcej 5.30 a z Mielca do Warszawy to minimum 4 godziny jazdy. Toast pożegnalny i do spania. Rano nikt nie wie co się dzieje, każdy z nas chyba jeszcze w pół śnie bo spaliśmy tylko kilka godzin. Odprawa poszła gładko, nawet nie zorientowałam się a stałam już za bramkami gotowa do lotu. Z tarasu ‘moi’ machają mi na pożegnanie. Chyba dalej w to nie wierzę. Cholera jasna, lecę do Japonii!     A właściwie to jeszcze nie.

Z Warszawy lecimy do Amsterdamu bo tu mam przesiadkę. Trasa mija szybko bo odsypiam. Lądowanie, pogoda nie taka zła, kieruje się w stronę restauracji, kupuję wodę i kładę się na leżaku zaraz przy oknie gdzie można obserwować samoloty. Świetna sprawa. Naprawdę. Chyba, że nagle pojawią się niemieckie dzieci które z podekscytowaniem wykrzykują coś do siebie, mimo, że oddalone od siebie są o jakieś 10 centymetrów. Kocham dzieci. Ale nie w takich przypadkach. Nagle zaczyna pękać mi głowa, zakładam słuchawki i próbuję zasnąć. [WAŻNE. Jeżeli dla Was, tak samo jak dla mnie muzyka jest wiecznym kompanem w niezależnie jakiej sytuacji nie zapomnijcie skleić jakieś fajnej playlisty na swoim sprzęcie.] Nadszedł na mnie czas.

Zbieram się powoli do odpowiedniego terminalu i bramki. Wszystko nagle wygląda inaczej. Celnik mówi mi, że nie mogę mieć jakichkolwiek płynów w bagażu podręcznym. Wyciągam wszystkie sprzęty elektroniczne i wchodzę do swego rodzaju kapsuły która mi w pierwszej chwili skojarzyła się z teleporterem z gry The Sims. Podnosze ręce do góry, urządzenie mnie skanuje czy coś takiego. Uf, nie pipczy więc zero stresu. Właściwie nie wiem czy wy też tak macie ale mimo tego, że wiem, że nie mam ze sobą żadnych rzeczy niedozwolonych w takich sytuacjach zaczynam się denerwować. Nie ważne. Siedzę już w ostatnim stadium – poczekalni. Dookoła mnie sami Azjaci i bodajże dwóch lub trzech Europejczyków. Co śmieszniejsze w samolocie siedzę właśnie obok nich. Selekcja? Miałam cichą nadzieje, na zebranie ‘skośnych’ kontaktów już podczas lotu. Zaczyna się 11 godzinna podróż.

 

W bagażu podręcznym tablet, laptop, telefon, ipod, książka. Oglądam kilka odcinków serialu ‘MAOU’ na laptopie i prędzej czy później bateria siada. Telefon musze oszczędzać żeby skontaktować się z Michiko. Na tablecie słucham muzyki i czytam. W trakcie lotu obsługa jest przemiła, jedzenie pyszne, co jakiś czas przekąski, napoje, mamy obiadokolację, śniadanie. Stwierdzić mogę jedno – tak długie loty są najbardziej irytującą częścią podróży.        

Po lądowaniu ciche popisikiwanie z podekscytowania, rozmowa z celnikami i kierunek – autobus do Tama Plaza. Bonusowo przystojny (!) Japończyk na lotnisku, pytający po angielsku czy potrzebuję pomocy. Przez całą drogę autobusem plułam sobie w brodę, że mogłam powiedzieć coś typu: 

 

“I will be fine, all thing I need right now is your numer.”