anime24: Niedawno świętowaliście 10-lecie magazynu „Otaku”. W ciągu tego czasu wiele się zmieniło, nie tylko jego format. Jak wyglądałoby Wasze podsumowanie działalności magazynu?

 

Studio JG: Gdy zrodził się pomysł na papierowe „Otaku”, mangowy krajobraz w Polsce przypominał atomową pustynię. Rok wcześniej upadło „Kawaii”, jego los podzieliły inne mangowe periodyki, kilka wydawnictw na stałe pożegnało się z mangowym rynkiem. Ponieważ świat nie znosi pustki, „Otaku” było naturalną konsekwencją wydarzeń 2005 r. Ot, grupa fanów zakasała rękawy i zrobiła coś na miarę swoich możliwości, a potem zamiast siadać w kucki i chlipać w kącie, przyjęła krytykę „na klatę” i zaczęła ulepszać to, co stworzyła. Z czasem powiększyły się możliwości, wraz z nimi magazyn zmieniał formę i kształt. Dzisiejsze „Otaku” to kawał ciężkiej pracy – ale, co muszę podkreślić – niezmiernie satysfakcjonującej.

 

 

W Waszej ofercie oprócz mang znajdują się tytuły takie jak „Adventure Time”, czy „Atomówki”. Czy praca nad nimi różni się od tej nad wydaniami japońskimi? Czy planujecie wydawać więcej komiksów zachodnich?

 

W wypadku komiksów japońskich czuwa nad nami agencja licencyjna, która dba zarówno o jakość wydania (aby zadowoleni byli japońscy wydawcy), jak i o to, aby wygodnie się nam pracowało. W wypadku komiksów spod szyldu Cartoon Network, pracujemy z surowym materiałem prosto od wydawcy – tym samym jest to proces dużo trudniejszy i bardziej czasochłonny. Ogromnym wyzwaniem była praca nad wydaniem „Encyklopedii Krainy Ooo” z uniwersum „Adventure Time”, która trafiła do sprzedaży pod koniec ubiegłego roku. Zarówno tłumacz, korekta i graficy bili głową w ścianę przy tym projekcie. Ale co się dziwić, jest to tekst napisany przez starego wampira bluzgającego na wszystko i wszystkich, w dodatku są tam teksty odbite w lustrze, zaszyfrowane i chcące – dosłownie – uśmiercić czytelnika. Jak wiadomo, mangi nie mają aż tylu pułapek. W chwili obecnej mamy podpisane umowy na publikację kilku nowych serii komiksowych w 2017 roku.

           

Magazyn „Otaku”, wydawnictwo, imprint „Osiem Macek”, sklepy internetowe oraz stacjonarne... Wydaje się, że to już jest ogrom osiągnięć, a tu nagle pojawia się Centrum Popkultury. Rozmach tego miejsca jest naprawdę duży – ba, nawet sama idea połączenia mangowców i komiksiarzy w jednym miejscu to ciekawy wyczyn. Co możecie powiedzieć na temat tego miejsca?

 

Stworzenie Centrum Popkultury było naszym marzeniem od wielu lat. Jeszcze zanim otworzyliśmy nasz pierwszy sklep (w maju 2013 roku), wielokrotnie rozmawialiśmy o tym jak bardzo w Polsce brakuje miejsca, które mogłoby konkurować ze sklepami, które można zobaczyć w Paryżu, Londynie czy Nowym Jorku. Gdy tylko pojawiła się szansa, aby takie miejsce otworzyć, nie wahaliśmy się ani chwili. A co do łączenia komiksiarzy i mangowców – zarówno jeden i drugi świat mają wiele do zaoferowania czytelnikom – warto mieć różnorodne zainteresowania.

 

Wiadomo, że swoje dzieci trzeba kochać jednakowo, jeśli jednak mielibyście wybrać swoje ulubione tytuły Studia JG…

 

Gdybym rzucił to pytanie w naszym biurze, jestem przekonany, że zaraz jak Filip z konopii wyskoczyła by Kasia Burda krzycząc „Fairy Tail”! „FAIRY TAIL”! I gdybym cokolwiek starał się powie <„FAIRY TAIL!”>dzieć przek<„FAIRY…”>rzyczałaby mnie swo <„…TAIL”!> im <„FAIRY TAIL”!>. Gdyby nie jej wiercenie dziury w brzuchu, zapewne nie zdecydowalibyśmy się na ten tytuł. Moją ulubioną mangą z naszego repertuaru jest „Monster Musume” (oczywiście ze względu na żywe dialogi i życiową mądrość), ale mam też bardzo duży sentyment do serii „Tokyo Toybox”. Natomiast moja żona bardzo lubi „Fairy Tail”, „Księcia Piekieł” i „Oblubienicę Czarnoksiężnika”.

 


 

Jeśli chodzi o M&A, czy  jest coś co znika wraz z wiekiem lub czego brakuje w obecnym fandomie? Za czym tęsknią starzy wyjadacze?

Starzy... tfu! Obrażam się i kończę wywiad! To, że z mangą mam kontakt od 24 lat nie znaczy wcale, że… (sklerotycznie patrzy się w dal) O czym to ja?

A tak serio, to z czasem rzeczywiście zmienia się dobór tytułów. Trudno przeczytawszy x-dyliard shōnenów jarać się jak szczerbaty do suchara przy tym x-dyliard pierwszym. Z drugiej strony, fandom roku 2016 jest zupełnie inny niż fandom w 2006 czy 1996. Jeszcze 10 lat temu posiadanie oryginalnej mangi po japońsku budziło w nas niesamowitą dumę, a każda impreza czy wystawa z nią związana była niesamowitym wydarzeniem. Dziś manga jest tak szeroko dostępna, w tak bogatej gamie tytułów, że nie trudno o wrażenie, iż z czegoś bardzo elitarnego, znanego tylko wąskiej grupie fanów stała się powszechną rozrywką. Do tego stopnia, że spotykamy się z ludźmi, którzy czytają mangę w internecie, nie wiedząc nawet, że jest to komiks japoński lub o tym, że jest wydawany w Polsce – szok!

 

Pewnie dla wielu obserwujących Was osób, praca w Studiu JG wydaje się pracą marzeń. Wiadomo jednak, że zawsze trafiają się gorsze dni. Co bywa dla Was irytujące, co sprawia największe trudności?

 

Gorsze dni? Nie znamy takiego określenia! Co najwyżej można mówić o dniach „bardziej pracowitych” – gdy za tydzień mamy Pyrkon, a trzeba nanieść ostatnie poprawki w tytule, który jest szykowany do druku, a okazuje się, że to nie jeden tytuł, a osiem tytułów, a deadline był na przedwczoraj, a jest niedziela, od piątku nie wyszliśmy z pracy, kawa się kończy, całe biuro zarąbane kartonami od pizzy. Wtedy wiesz, że jesteś tutaj, bo kochasz tę robotę. Albo bo jesteś szurnięty. Nie bez przyczyny naszym mottem jest hasło z „Tokyo Toyboxa” – „JEST CIĘŻKO, ALE ZAJEBIŚCIE!”.

 

 

Zawsze wydajecie się energiczni i uśmiechnięci. Skąd bierze się ten zapał i optymizm?

 

Mamy dobrego dil... dobre podejście do życia. Ciężko pracowaliśmy, żeby przekuć swoje hobby w karierę zawodową, a jednocześnie nie przypłacić tego mieszkaniem w kartonie. Każdy sukces wydobywa z nas nowe pokłady energii i mimo iż nieraz bywa bardzo ciężko, tym więcej satysfakcji ma się na końcu. To trochę jak z bohaterami naszych mang <„Fairy Tail”~!> – nasze życie jest jak tasiemiec, w którym każdy kolejny arc przynosi najpierw ekscytację, wielkie plany, trzęsienie ziemi, mobilizację, plan naprawczy, serię wyczerpujących starć, a na końcu radość, wzruszenie i nowe supermoce. Gdyby nie cieszyła nas nasza praca, jaki sens byłby w jej wykonywaniu?    

 

Już kilka lat temu portfele płakały rzewnie widząc comiesięczne polskie zapowiedzi. Teraz tyle tytułów potrafi wydać jedno wydawnictwo. Rynek mangowy bezspornie rozrósł się i to bardzo. Jak go oceniacie? W jaką stronę idzie?

 

Im więcej czytelników, tym większy rynek. Jego aktualny stan cieszy nas bardzo i liczymy, że „sufit” jest jeszcze wysoko nad nami. Co prawda, choć możliwe są drobne przetasowania (vide zeszłoroczne oświadczenie wydawnictwa Taiga), to wydaje się, że „rdzeń” rynku jest stabilnie osadzony i dobrze sobie radzi. Od kilku lat w naszych analizach podkreślamy, że rynek dąży do fragmentyzacji. Wydawnictwa zabiegają o czytelnika, coraz ciekawszymi tytułami, o coraz to węższej specjalizacji. Naszym zdaniem, to bardzo dobry znak pokazujący, że każdy może znaleźć mangę dla siebie.

 

 

Na rynku funkcjonuje kilka „polskich mang”. Ostatnio pojawił się nawet nowy tytuł od Hitohai – „Wolpertingermenschen”. Czy wciąż jesteście zainteresowani współpracą z polskimi artystami? Czy istnieje szansa na nowe debiuty albo projekty typu „Otaku Max Manga”?

 

W chwili obecnej takowych nie przewidujemy. Do Kasi Wasylak mamy duży sentyment, bo jej komiks był pierwszym jaki wydaliśmy i czy słońce czy deszcz, będziemy starać się mieć jej prace w ofercie. Co do debiutów – jeśli pojawi się ktoś obiecujący – czemu nie? „Otaku Max Manga” czy „Mangamix” pokazują, że polski czytelnik szuka jednak czegoś innego – nie liczył bym tutaj na powroty.

 

Zaczynając od specjalnego papieru w „Hetalii”, przez lakierowaną obwolutę „Fairy Tail”, aż po edycje limitowane „No. 6” – Wasze wydawnictwo zawsze przykładało wagę do sposobu wydawania mang. Czy macie swoje ulubione zabiegi? I czy ma to znaczenie?

 

Jakość wydania ma kolosalne znaczenie! O ile lepiej czyta się komiks, po którym widać, że wydawnictwo dołożyło wyjątkowych starań, aby był najlepszym z najlepszych. Nasi czytelnicy wiedzą, że nie są nam obce pantony, lakiery wybrane, folie matowe czy satynowane obwoluty. Osobiście moim ulubionym „wykończeniem” są małe lakierowane lilijki na skrzydełku „Księcia Piekieł”. Bardzo podoba mi się ten efekt.


Największe branżowe marzenie?

 

Osiągać nakłady porównywalne do tych zza naszej zachodniej granicy. Wygrać z Tomkiem Kołodziejczakiem [Egmont] w „Dos Rios”. Zdobyć parę nagród spoza mangowego poletka (komiksowych, ogólnowydawniczych). Dominacja wszechświata… ot, takie tam fanaberie.

 

Plany na przyszłość? Nowe sklepy, albo podbicie kosmosu i okolic?

 

W najbliższych latach mamy pomysły na kilka nowych sklepów. Rozmawiamy o nowych, ciekawych licencjach, spełniamy swoje marzenia, zarówno zawodowe, jak i prywatne. Jeśli miałbym wszystko krótko podsumować, to po prostu: „dalej się tak ładnie rozwijać”.

 

Bardzo dziękujemy za rozmowę i życzymy dalszych sukcesów!