Piątek, 7:00 rano. Do planowego pociągu Warszawa-Poznań zostało dostawionych sześć dodatkowych wagonów. Mimo wczesnej pory, atmosfera w przedziałach była dość ożywiona za sprawą dość podejrzanie wyglądających istot. Dokąd zmierzały? Pytanie było dość retoryczne. Tak, one również jechały na Pyrkon.

 

Pyrkon to taki konwent.

Tylko duży. Ok, największy w Polsce. O liczbie uczestników przewyższającej liczbę mieszkańców 88% polskich miast oraz łącznej powierzchni hal, od której mogło zakręcić się w głowie. Zwłaszcza jeśli ktoś był pierwszy raz. Ja byłam. Szok był spory. Ale po zaklepaniu przytulnych 2m2 podłogi w sleeproomie, dziarsko ściskając kilkunastostronicowy przewodnik, wiedziałam, że nie ma co czekać. Nadeszła pora na przygodę (z Pyrkonem oczywiście).

 

 

Fantastyczne miejsce spotkań

Wszystkie atrakcje podzielone zostały na bloki tematyczne. W praktyce podział ten oznaczał wybór między zwiedzaniem otwartych hal a udziałem w zamkniętych prelekcjach. To pierwsze z pewnością zapewniało niezłe kardio, bo dobrą chwilę zajęło samo przejście wzdłuż wystaw różnorodnych twórców oraz grup. Knajpka pod Hanem Solo uwięzionym w karbonicie, papierkowe pokemony, postapokaliptyczne osady, wioski ninja, elfów… Dla każdego coś miłego. Dla lubujących się w bardziej statycznej rozrywce czekały zastępy stanowisk z możliwością poczytania komiksów oraz zagrania w rozmaite gry, zarówno te wymagające prądu, jak i w te, którym wystarczył stoliczek i kilku kompanów. Opisanie wszystkich atrakcji wydaje się kuszące, ale ich ogrom podszeptuje mi zatrzymanie się w tym momencie. Kto był, ten wie, a kto nie, a ciekawy, może zajrzeć na oficjalną stronę konwentu.

 

 

Niektórzy narzekali na dość ograniczoną liczbę miejsc na prelekcjach, ale z drugiej strony, przy takiej liczbie uczestników, trudno nie walczyć z kompromisami. Pozytywnie wypowiedzieć się można jednak o organizacji całego przedsięwzięcia. Oprócz podstawowych kwestii, wspomnę przykładowo karteczki na imię, które dostawało się stojąc w kulturalnym ogonku po autograf zagranicznej gwiazdy. Bo i okazja do zdobycia autografów była. A nawet pójścia na koncert muzyki z Wiedźmina. A to wszystko w cenie wejściówki (pozdrowienia dla warszawskiego ComiConu). Jeśli były jakieś niedociągnięcia, to wybaczcie, ale czego oczy nie widzą, tego w relacji nie napiszesz. Jedynym mankamentem był mały chaos wywołany próbą ogarnięcia wychodzących w losowych momentach errat, ale chyba istnieje większe zło na świecie.

 

Kiedy myślę Pyrkon…

Myślę o cosplayerach. Całym morzu ludzi w świetnych kostiumach, nierzadko chowanych przed światłem dziennym aż do Pyrkonu. Jedną sprawą jest Maskarada – profesjonalny konkurs cosplay, ale tym, co zobaczy każdy uczestnik konwentu, są niesamowite zastępy postaci z setek uniwersów, czy po prostu ludzi w finezyjnych strojach, emanujących świetną energią. Warto się wybrać chociażby dla tego widoku.

 

 

Ten, kto przyszedł z pękatą sakiewką, raczej nie miał problemu żeby ją trochę odchudzić. Hala nr 5 była bowiem całkiem godnie wypełniona wystawcami. Duże sklepy i wydawnictwa oferowały rabaty i gratisy, a mniejsi artyści wystawiali swoje unikatowe wybory. Kolejna hala została przeznaczona na strefę gastronomiczną, w której można było przekąsić coś ciepłego, a nawet napić się zimnego piwa. Dodatkowym plusem był fakt, że była połączona z ogródkiem, co, zważywszy na naprawdę dobrą pogodę, zachęcało do zapełniania ławek i stolików.

 

Pyrkon to miejsce dla wszystkich

Nieważne czy grasz w gry, w jakie gry, w jakie książki, czy anime. Możesz mieć dzieci, dmuchany kostium dinozaura albo potrzebę udawania gąsienicy w śpiworze i Pyrkon wciąż będzie idealnym miejscem dla Ciebie. Miejscem gdzie wszyscy nie tylko tolerują się nawzajem ale i wspólnie się bawią. Jedyną rekomendację, jaką bym poczyniła, to zabranie ze sobą garstki znajomych (mimo wszystko są to bite trzy dni, podczas których mogą zdarzyć się co nudniejsze momenty). Ale jeśli zdarzy ci się przysiąść gdzieś samotnie na dziesięć minut, prawdopodobieństwo miłej konwersacji z nieznajomym cosplayerem muchomora (historia prawdziwa) znacząco wzrasta.

 

Jeśli widzisz taki widok, to prawdopodobnie trafiłeś/trafiłaś na Pyrkon

 

Mimo pełnego profesjonalizmu, atmosfera panująca na miejscu przypominała kameralny konwent, a liczba uczestników, paradoksalnie, tylko ją potęgowała. I udzielała się naprawdę wszystkim. Na koniec dodam tyko, że Pyrkon jest ogromny. A, już to mówiłam? Więc dodam, że jeśli mielibyście wybrać jeden konwent w roku, na który warto pojechać, Pyrkon zasługuje na miejsce w ścisłej czołówce.

 

Ps. Myślicie, że lizak, którego znalazłam na moim śpiworze, jest zatruty?

Zapraszamy również do fotorelacji: KLIK